Bezkres

9.27.2008

Mam nóż w kieszeni, ktoś musi ustąpić,
ludzie wzburzeni biją o brzegi.
Nie da się nie oddychać używanym powietrzem.

Na końcu placu ustawiają jutro,
albo przynajmniej próbują
je sobie wyobrazić. Długo pukałem do okien,
aż wreszcie otworzyli mi drzwi.

Nie mam zbyt dużych wymagań.
Tylko żeby była następna wyspa,
a za nią może nawet kolejne morze.

trzy koleje

9.25.2008

1. Odjazd

Posiedzimy chwilę, tylko sprawdzę; położyłem monetę
na torach. Awers się rozpadnie, rewers dotknie ziemi.

Trzy minuty, zanim opowiem o trawieniu,
dusznościach i mokrych dłoniach, zanim wyjaśnię,
dlaczego nie mówimy.

Poniemiecki budynek z czerwonej cegły
wpycha mnie do jej płaszcza. Na dworcowym zegarze
dwudziesta. Widzę latarnie na końcach rzęs.
Napisałbym coś na powiekach, to byłoby lepsze od jej oczu,
jak mapa wyspy skarbów na skórze martwego pirata.

Na odwrocie krzyżyk. Ona nie ma imienia.
Udałbym się, gdybym miał dokąd.


2. Dojazd

Między wschodem a zachodem tory, przystanki.
Rzecz dzieje się na zachodzie. W pustej szkole,

wisząc na mnie, prosi, żebym się na niej nie wieszał.
Mówi się: przymus, a myśli: o kurwa. Sporo do widzenia.

Brudna podłoga, marniejąca paproć. I – dla przykładu
- przyzwoity układ. Jak zwinąć ciało w pasujący dotyk?

Potem jest inaczej. Kolej, cała prosta. Myśli się –
do dupy, a mówi do jutra. Zadzwoni telefon. Zadzwoni,

zapuka, nie powie, że zaszło – co mi się wydaje, kiedy już
po wszystkim skaczę, z wysokości stacji widzę, że jestem

bezpieczny. I gdy piszę, na ścianie: w stanie. Na widnokręgu
leżą moje palce. Jeszcze przez chwilę, dopóki nie zgasnę.


3. Przejazd

W zimnym mieście motywy przegięcia, złamania
z przemieszczeniem. Nachalne powroty, wołania
o pomoc, jest tak wieczorowo, że tylko pamiętam
fragmenty ruchu, które wykonuję jak sakramentalia.
Gdybym miał jakiś numer - i gdybym zadzwonił –
głos po drugiej stronie byłby zaproszeniem
do wspólnego chłodu, zgodnie z ruchem lekkich
powiewów, w stronę wschodu, gdzie dzieje się
wielka rzecz, skąd się nie zawraca.

Krucjaty last-minet

9.21.2008

Boże, który jesteś we mnie
nie pozwól mi myśleć za pomocą nalepek,
żółknących nad szufladami na które podzielono świat.

Stefan Themerson

Nazywamy się absurdalnie, przyklejamy króliczki, fląderki, żabki.
Nie możemy do siebie mówić, jeśli chcemy być tylko sobą.
Leżmy w milczeniu, mówmy cokolwiek - to jedyny sens -
żaden. To zbiór wszystkich zbiorów, to samo zet, koniec.
A jednak wciąż leżymy, jesteśmy post, pościmy, ślemy do siebie
światło – powidoki o kolorze przeciwnym.
Nabrzmiewa brzemię brzmienia, rośnie słowu kościec.
Przenośny, patataj, pa tata, patafizyka, osta pneumatica, pa. –
lec z honorem lec z honorem lec.

Lubisz (p)ozór, przejęzyczyłem cię, szparko.
Zawsze gdy dochodzisz drzesz się - jak mam na imię?
Różnia? Dekonstrukcja? Źle! Źle! Skonstuuj próżnię.

Ontologia, odcinek drugi

9.13.2008

Jadłem sałatkę jarzynową, oglądając TVN. Duży mężczyzna ćwierkał na harleyu.

Niech będzie koniec, początek i trwanie

9.09.2008

Niech będzie koniec, początek i trwanie.
Mapy zwinięte w rulon, zaczyna kołysać.
Ktoś płynie, gdy trąbki brzmią ze świtem.

Najpierw będzie mały punkt, urośnie w kontynenty.
Będzie złoto, srebro, trzcina. Będzie krew.
Wszędzie w tym samym, rudobrązowym kolorze.

Niech będzie pochwalony, niech nam błogosławi.
I tym którzy żegnali okręty w przystani
da życie lekkie, zatrzyma zegary.

Niech będzie koniec, początek i trwanie.
Kiedy zostanie tylko nocna cisza
i kroki stróża, jakby sam bruk krzyczał.

To port, tu codzienne misterium pożegnania,
ostatnie pocałunki, przedłużenie bycia,
bo tam gdzie horyzont - już wszystko zanika.

Aleksander Wat

9.08.2008

Aleksander Wat

z gębą w śluzach, zgięty, wmurowany w ściany łubianki.
nie wiem, co mogło mu się objawić - czy miało brodę, kopyta,
krótkie, grube ramiona lub widłowo zakończony ogon.
nie zaglądałem przez zdradzieckiego judasza.
nieistotne jest czego i na jak długo się wyrzekł.

ważne są okoliczności - jego druhowie podliczali rachunki,
szyli, jedli ze złotych i srebrnych nakryć. nie chce mówić,
że cela była na wzgórzu, a on był w drodze na szczyt, w koronie.
tam były wszy. od czasu do czasu ktoś pewnie dorzucił siano.
no i ta srogość kluczników w zbrojach z obcych nazwisk

Priznajsia, z Gitlerem czto, bliad’, ty zatieał ? pewnie nic
jako szczęśliwe dziecko rycerzy w czerwonych zbrojach
odbył cudowną podróż wśród kazachskich pól
i cudownych kopuł astańskich świątyń. śpiewały
w głowie szczęśliwe chmury, czarne koguty i chimery,
a Boża łaska wołała na ziemie Italii. a tam -

kram budek i różnych stoisk. odpust. dzieci, grające w klasy,
robotnicy, ubijający drogę, nie czuć zapachu róż, fiołów i lilii
tylko jodyna i skrzepła krew. brąz habitów i kąsanie much.
cudu nie było. było pusto, puste oczy wiernych,
puste uliczki, był żydem wśród katolików,
katolikiem wśród żydów.

pytam; mimo wszystko czy ktoś pozwolił dzieciom
przychodzić do niego ? czy żydowskim księżniczkom,
czy katolickim berbeciom ? czy ktoś przychodził ?

Po mnie

Siedzę w swoim cichym pokoju i znam tylko jedno niebezpieczeństwo: religię

Kierkegaard


Chciałem się przejść, tak się umówiłem.

Po chuja? Zapytała retorycznie. Zgadza się.

Szedłem i powtarzałem: rozpoznać, rozniecić.

Na drodze był wypadek. Zamiast trójkąta –

płonące koło – odurzające gumowe kadzidło.

Zapatrzyłem się, podrażniło mi oczy. Wracam.

Jesteś nietrzeźwy! Ja nic, ja tylko... Przecież widać

po tobie! Drzwi, pokój, łóżko.

Gdy zamykam oczy na zgaszonych światłach

jedzie do mnie czarna wołga. Czuwam by jeszcze jechała.

Śniardwy

9.06.2008

Efekt twoich starań widać pośród domków
przy których cumują ryby Idąc tam pozbywasz się
nadmiaru ubioru i przybierasz formę haiku
Rozkładasz koc przygniatając mrówki

Uważasz swoje życie za piękne? Milczysz
jednocześnie zauważając hegemonię natury
Znam to Bo wszystko staje się jasne jak pierwsze
dni choroby i odpoczynek przy dwudziestym

drugim południku Wiadomo kwestie są różne
ale jak mówią prawda leży na dnie Nieważne
Ja mam zimne piwo i pozycję Chcę usiąść
poczytać wiersze Poudawać wiaderko

pełne wody

 
które okno - by Templates para novo blogger