A ciało obok stało

12.27.2008

Dla mnie to takie oczywiste, coca-cola, książki, telefon
i Europa, jeśli mowa z rytmem, to przejście w ustach.

Bardzo wolno się uczę. Splunąłem w kałużę, mam wyspę
i morze, ślinę na morzu, teraz także katar, na szczęście

chusteczki. Wykonujesz zdjęcia – z krzyża, z przejścia –
to jest takie proste, drętwe noszę w ręce. Po zdjęciu

okularów pozostają plamy, które tracą barwy; tak to widzę
– ściągam barwy, żeby przetrzeć oczy i widzieć się lepiej

na zdjęciach, choć nie chcę się widzieć, a zdjęć nie wywołam,
pozostaną w cyfrach. Nie uwierzę, choćby kilka kroków,

choćbym uderzył otwartą dłonią w znak drogowy, jestem poza
tobą i nie umiem tańczyć, a ty masz wyczucie rytmu (coca-

cola, telefon, książka, pociąg, kawa, europa, ekspres i gorączka),
kiedy założysz buty na obcasie, pobijesz mnie wzrostem,

twoje dobre opcje są ode mnie lepsze. Mam niewyraźną twarz,
zabity nos, swędzą mnie plecy, co dalej? Prowadzę ulicę

aż do końca domu. Wziąć cię na herbatę, kilka razy słodzić
i próbować mieszać, co się nie uda, bo wszystko wystygnie?

Kra

Uspokoiłem się, wiążę sznurowadła
i zapinam wszystkie guziki. Wyglądam wyraźnie,
jak człowiek, który wie którędy iść.

Od tamtej pory skreśliłem więcej słów
niż ich napisałem, zamarzło nazwisko
w książce telefonicznej i na domofonie.

Conquest of Paradise

Przede wszystkim Żabka, Lewiatan. Zero ograniczeń.
Tak wyobrażał sobie dorosłość dwunastoletni chłopiec,
który ściągał erotyczne gry na komórkę, a potem
ubranie z Marty. Działo się to niedaleko, zaraz za
boiskiem, gdzie jego ojciec częstował nas
Panem Tadeuszem, mówiąc: Bierzcie i pijcie z niego
wszyscy
. Oto literatura, po czym chciał abyśmy
wybierali się na podstawie siusiaczków. W tym czasie
syn kopał Murzynów, strzelał do ludzi w centrach
handlowych. GTA pozwalało zaistnieć w świecie,
natomiast brak prądu wiódł go do Marty, miejsc za
boiskiem, gdzie ojciec pewnego dnia poszedł
jeszcze dalej,
dalej,
dalej,

aż syn z Martą wymienili zamek, spłodzili córkę.
Dzisiaj wiedzie im się całkiem nieźle.Oficjalnie
dziadek był miłym Panem, ojciec to gnój,
bo nie przynosi pieniędzy. Wciąż chodzi za boisko,
częstuje dzieci Panem Tadeuszem. Gdy wraca
staje w drzwiach i dziwi się: Co taka cisza jak
trawą zasiał?

Hranolky

12.26.2008

Wyobraźmy sobie grupę studentów trzeciego roku germanistyki na Uniwersytecie Opolskim.

Studenci trzeciego roku germanistyki na Uniwersytecie Opolskim noszą zbyt duże koszule,
pogięte okulary i spodnie w kratę – tak ich sobie wyobraźmy, ustawionych w dwuszeregu
na parkingu pod Kauflandem.

Wystawmy sobie autokar na czterdzieści sześć osób plus dwanaście miejsc stojących,
przy czym studentów trzeciego roku germanistyki na Uniwersytecie Opolskim
jest sześćdziesięciu czterech, z czego sześciu umrze w trakcie podróży.

Studenci zostają przemocą wprowadzeni do autokaru. W autokarze kończy się benzyna.
Kierowca autokaru jest pijany. Studenci w trakcie jazdy jedzą hamburgery.

Do gotyckiego zamczyska nad Renem wtrąconych zostaje pięćdziesięciu ośmiu
studentów trzeciego roku germanistyki na Uniwersytecie Opolskim i wszyscy otrzymują
straszliwy wpierdol, wskutek którego umiera połowa studentów.

Niedobitki zostają z powrotem załadowane do autokaru, autokar wyzwalają przypadkowi
ruscy i odstawiają go na polsko-niemieckie przejście graniczne w Osinowie Dolnym.

Studenci trzeciego roku germanistyki na Uniwersytecie Opolskim bronią prac licencjackich,
zostają zatrudnieni w różnych placówkach oświatowych, gdzie wykładają język niemiecki,
a po pracy mówią językami z niemieckim akcentem, piją czeskie piwo, jedzą smażony syr,
na wakacje wyjeżdżają do Chorwacji i wszyscy spotykają się na plaży, by wspominać

umarłych, zaś niebo jest czyste jak kołnierz i pętla. Wchodzą w morze, umierają w morzu.

alkohol

12.23.2008

jestem obfity w miłość tylko tyle o sobie wiem

nie pomieszczę też w głowie ani nie wykopię w tobie

grobu kolebki łóżka kołyski

i nie znajdę nie wymyślę łyżki

którą ci podam pożyczę nakarmię moim głodem

żebyś przyjmując nie spostrzegła co było pod spodem

żużel no. 2

12.22.2008

Klaudia ściągnęła zasłony i firanki;
chciała uprać przed świętami.
Stan rzeczy naruszony -
szyba, szyba, depolaryzacja trwa.

Wobec zamknięcia trawienie
przebiegało normalnie,
teraz skierowało się na zewnątrz
i ma miejsce.

Klaudia w mokre i szorstkie za oknem
wypowiada słowa. Szorstkie i mokre
lubi być nazywane i reaguje, zrzuca
kolejne skóry z cielska,
które przecież nie istnieje.


Klaudia nie upierze już dzisiaj niczego.

jestem dżezi (feat. Adam Netz) - dedykowany magdzie gałkowskiej

12.14.2008

określam się rytmem wystukiwanym na
twojej głowie. bowie na zdjęciu jak widok
rozładowanej myślą broni. młoteczek,
strzemiączko, kowadełko. moje

serce tak boli, gdy wybijam szybę autobusu
młotkiem. odbijam się jak nasza lewa strona
od prawej. wypełnienie tego kontrastu głuszy
mój księżyc miejscami odcięty. możesz

płakać i protestować. oddalam się od
siebie, by być tam, gdzie istnieję. rezerwiści
znaczą oddechem odrzwia domostwa
burgmeistera a my erodujemy by wkrótce

zakwitnąć, karabiny wyznaczaja fronty krwi,
frondę narzeczy. immaculata primadonna
widzi twoje palce jakby spod całunu, momenty
lustra. betlejem bez prądu nie pozna

boga. widzę górę rushmore, nie wiem, która
twarz jest dziś prezydentem miasta o
rozbudowanych slumsach i zarośniętych
podziemiach. czytam cię jak światła.

_rakiet nie można wyprowadzać na smyczy.

12.12.2008

mamo, nie kupię tej sukienki.
on mnie woli przecież bez.
to oczywiste,
że murzynów jako pierwszych
mordują w filmach,
ale do łóżka wezmę parasolkę,
gdyby padał deszcz.

Prognoza pogody

12.11.2008

Prószy wyłącznie na Meteo. Dlatego ubieram się według
prognoz Jedynki, choć stacja nie prowadzi w sondażach.
Niech mnie nie zawiedzie. Gdyby rocznik osiemdziesiąty
ugrzązł
w polu, a kierowca przypomniałby sobie, że jest Żydem
wówczas chciałbym aby nic nie wlewało się za kołnierz.
Przystanek byłby innym miejscem. Mimo udowodnionej
obecności

benzenu. Zabieram jednak coś w razie kłamstwa telewizji.
Wychodzę. Mijam szesnastkę, sąsiadkę testującą nowego
Winampa.
Pod bramą zapełniony kosz. Biały ludek z papierem w ręku
uczy mnie jak mam żyć. Następnie słyszę śmiech nimfetek.
Ich hity na czasie przeszkadzają ulicznemu Nerudzie, który
dokonuje oględzin kałuż. Woła: Zbyt płytko, zbyt płytko,
by być

wreszcie szczęśliwym
, a ja daję mu drobne, po czym idę
dalej.
Nic się nie stało odkąd zawierzyłem Jedynce. Już wiem,
że Meteo posiada prawa do śniegu, jakby jutro miało mieć
miejsce. Łapię się na tym czekając na autobus. Powrotny,
czternasta siedemnaście. Gdy nadjeżdża, nie pamiętam czy
płaciłem
za ubezpieczenie, przez co czuję potrzebę wykorzystania
czasu. Carpe diem, bądź rozmyślanie o znaczeniu końca.

Always look on the bright side of life

12.10.2008

Jakbym pozostał wyrwany ze zdjęcia.
Płachta, dłoń odrysowana na płachcie.

Dziewczyna z torbą próbuje uciekać, ale na nogach szpilki,
które założyła tylko po to, aby być ode mnie wyższa.

Wierzę w jej potknięcia, w przyspieszony oddech,
kiedy wsiada do autobusu, zajmuje miejsce przy oknie
i patrząc na kierowcę poprawia zegarek.

Papierek chowam do kieszeni, przez chwilę gniotę.

Wzorcowe układy na stronach sieciowych
przykładowe wzorce na kartkach wypadających
spod koszuli z tła które się dobiera na zasadzie
chybił trafił wszystko jedno ciągnij aż do skutku
mamy sporo czasu jutro jest sobota come on bejbe
light my fire

Latarnia gaśnie, bo przechodzę obok (na wiki napisano,
że myślę magicznie). Rozpierdol na ramionach jak księżyc
nad miastem, wszędzie hladomorna, tyle miasta naraz.

Kto sieje szkło na ulicy, nie zbiera niczego.

Banalne neony. Dobrze, że ich nie ma. Grudzień.
Kupiłem ochronną pomadkę, mam pachnące usta,
gdy wracam do domu – mówię do lustra.

Wyciągam litery z kotła i układam w momencie
mam do momentu nieco lekceważący stosunek
śnił mi się silny krwotok z ust oraz języka
mam na myśli schemat oraz opatrunek

Apteki dyżurują, przejezdne arterie,
stałe łącze między miastem a ciałem;
koleżanko długa jak ściąganie płaszcza, koleżanko
ciepła jak czerwony szalik, zostań za mną,
spaceruj przede mną, wyznacz czułe punkty na prostej.

Metalepsis w ogniu i pauza na oścież.
Kto sieje szkło nocą, zbiera ciężki wpierdol.
Umarły musi śmierdzieć, ale ciągle wzrusza.

Bo to co mnie przekręca to się nazywa miara.
U nas się pali noworodki w piecach.
Kiedy ktoś przyjeżdża, zawsze zapowiadam – zaraz będzie miejsce,
gdzie pali się noworodki, a w zeszłym tygodniu mieliśmy
tylu samobójców, ile dni w tygodniu.

Szczęście, że prawie nikt tutaj nie przyjeżdża.

Czasami się bawię w zwyrodnialca z baton,
kupuję największy, wybieram najmniej uczęszczaną ulicę,
znajduję ofiarę i idę jej tropem, przygryzając głośno.

Taki wielki strach, a to tylko baton, czyżby zapomniano
o uśmiechu i piosence?

Zechciałem ci podarować kawałek czekolady, wszedłem
do sklepu, powiedziałem: poproszę najbardziej żenujące serce,
ekspedientka podała taniego lizaka. To ważne – myślałem
– by właściwą kieszeń traktować z należną estymą.
Ech, klatka piersiowa. Czasem się próbuje.

I dotyk w oubliette, potem długi detoks, to jak z pierwszą fajką,
ponoć można uzależnić się od razu – tylko tak słyszałem,
żadna pewna wiedza, ale nie próbuję, nigdy nie paliłem.

Rysuję się tylko na specjalne okazje – na przykład fajna randka,
wieczorek poezji, nocny spacer w parku – lecz naprawdę rzadko
bywam wykończony. Ech, bomby w zegarku, zapisuję się

na śmierć, na początek
prostej.

Bywam poza miastem. Na ognisko zabieram gitarę,
choć nie gram najlepiej i koszmarnie śpiewam,
niemniej – czasem daję radę. Nigdzie nie ma ognia,
przedwczoraj padało, jest nas pięciu chłopa,
szukamy suchego drewna, czuję się jak jakiś pieprzony
Stachura i sam nie wiem czemu, bo przecież Stachura
to nie tylko ta ciota z piosenek eSDeeMu.

Ogień jest dokładny – tak czytałem. W książkach.

No to słuchaj. Rozrzuciłeś kości w ciele, zwróciłeś oczy
ku ziemi, nakazałeś dreptać tropy, figury. No to stoję,
uważny, znam te wszystkie ślady – woda, ryby, popcorn,
wata cukrowa, smutny facet z trąbką przed cmentarzem,
moje ciężkie buty, gdy myślę o nich i o jego twarzy.

No to popatrz. Czekam na przejście.
A tutaj? Powiesiłeś mnie pomiędzy obrazami
(ognisko, śpiew, nieładne dziewczęta, naprawdę chce się rzygać),
niczego nie widać. Czuję tylko gwoździe, śliskie drewno,
ciasne ramy, a kiedy się obrócę, by pokazać plecy,
zostanie po mnie mniej, pył.

Czyli nie tak fajnie jak miało być fajnie jak obiecywali
kiedy zapraszali chodź stary za miasto. Za miastem zarośla
i drogi bez światła za miastem czeskie tory kolejowe
za miastem słońce i drzazgi.

Przypominamy sobie – już wieczorem – tekst obciachowej
piosenki Staszczyka, nikt nie zna pierwszej zwrotki,
nie pamiętam chwytów, czyli całkiem nieźle, ale do czasu,
bo zbiorowym wysiłkiem jednak przywołują te głupie wyrazy,
po czym następuje zbiorowa ekstaza, upojenie rytmem,
a ja myślę tylko, że to jest żenada.

Miałem wtedy rację. Teraz, sam, nad miastem, przechodzę
obok, jak mówiłem, gasnę, ale to raczej zajebiste. Tak gasnąć
nad ranem, kiedy jeszcze nie wiem, gdzie dokładnie jestem.

Kiedy odbierałem osobisty dowód, przestraszyłem się informacji,
że osobom po ukończeniu któregoś roku życia dowodu
udziela się bezterminowo.

Bywają imprezy w strażackich remizach zdarza się czasami
mieć pod głową mniejszą głową ładne nogi koło nogi
już pod koniec powiedziałem wyszedłem: pierdoleeeee
na stole skórki mandarynek kieliszki z plastiku sztućce
noś przy sobie połóż na czyimś ramieniu zapytaj z uśmiechem
i nie obchodzę cię strzało nieważne sprawy? siedź, nie wstawaj.

Kupiłem tabliczkę czekolady na Statoilu, myślałem,
że ekspedient weźmie ode mnie dowód, więc go zapytałem:
nie chce pan dowodu? Podał mi paragon.

Koleżanko czysta jak wystawa biżuterii (kiedyś zauważyłem
napis BIRZUTERIA na szyldzie, więc wszedłem do środka,
by żądać poprawy), koleżanko dobra jak mrożona kawa,
koleżanko chłodna jak ręce na mrozie (gdy wracam do domu,
odkręcam ciepłą wodę) – kłopoty z krążeniem. Z równowagą.

Na rękach noszę plastry z braku możliwości, skóra schnie
jak skórka. Chciałbym wiedzieć, co się dzieje, by możliwie
najpiękniej połączyć się w bólu, połączyć się z ciałem;
wiem, że to łatwizna, lecz nie żartowałem, dalej nie żartuję,
choć wypadałoby dla lepszego brzmienia.

Lecz chuj z lepszym brzmieniem!
Ręce do góry, ok, menadżerze.
Prosi się: nie wierzę, ale przecież wierzę.

Przykryłem usta dłońmi i mówię do siebie.

Zatrzymać się

12.04.2008

Mówi, że jest artystą, ale to pierdolony ekshibicjonizm,
ledwo potrafi zatrzymać się przed sercem. Widzisz człowieka,
a on okazuje się być pomarańczą i jeszcze pod skórą
chowa całe drzewo. Przynajmniej ma jakiś program.

Idzie, a w ręku trzyma dwie nitki, jedna prowadzi do domu,
druga do wnętrza, które też może być domem, jak zerwany z liny
batyskaf. Bajka skończyłaby się szczęśliwie, a tak, za siódmą górą,
stoi mur. Modlisz się, żeby stał, bo jeśli on pójdzie dalej, może spojrzeć
na ciebie. Albo nawet zdjąć płaszcz. Trzeba wybierać, krzyczeć,
czy się odwrócić.

Ja zamiatam rzęsy, ty bierzesz chleb. Chleb kruszy się i okruchy kleją rzęsy w jedno gęste ciasto. My jesteśmy blisko, ale nie przez skórę. Tylko skóra rozumie wszystko, co pochodzi z zewnątrz. Gdyby jej nie było, o czym byś mówił, że mam takie gładkie, o mięsie ? Mięso to wnętrze, tabu dla źrenic, w których rośnie cała reszta świata. Mój kumpel po kwasie widział boki kolorów, pamiętam jak mi to mówiłeś.

Zobacz, paproszku, świat jest taki śliczny, kiedy jest się takim małym paproszkiem. Jaki świat jest śliczny, kiedy nie ma się nóżek i rączek i wątroby i prostaty i nie trzeba posługiwać się tymi wszystkimi brzydkimi organami i nie trzeba bać się zdrady ciała swojego ani żadnego w ogóle, kiedy samemu jest się obcym ciałem, które może na przykład utkwić i dawać o sobie znać tylko bólem. No dalej, paproszku, moja Emmo Jane, teraz ty opowiedz mi bajkę.

Byliśmy w raju i wszystkie pieniądze wydaliśmy na połączenia. Wracamy, gubisz się gdzieś i to jest dziwne, bo żadna droga oprócz naszej nie prowadzi w jakąkolwiek stronę, więc boję się o ciebie i boję się tej ciemności. Wszystko w środku mam tak bardzo puste, że wiatr mógłby nieść moje wydrążone kości. Pustkę mam wszędzie, a ciebie nigdzie nie ma. Nagle się pojawiasz i to nie jest dziwne. Pytasz, czemu o nic nie pytam, a ja nie jestem ciekawa kłamstwa. Jestem tylko ciekawa, czemu masz takie ciężkie dłonie, twarde, jakby były ze szkła, ale nieprzezroczyste, czemu twoje ruchy, zamiast składać w całość, dzielą cię na nieskończenie wiele cząstek. Idziemy w milczeniu jedyną możliwą drogą i nie mam pojęcia skąd, ale wiemy oboje, że jest ona dobra. Milczymy do siebie o tym i o innych faktach, które zachowały jeszcze jakąś logikę budowy.

Nie uwierzysz, co śniło mi się dziś w nocy.

żużel

czornyj czornyj czornyj czornyj
zwożę dla ciebie gwoździe
zabijasz wóz dechami
smoła smoła na piasku rtęć

jak masz na imię czornyj
dlaczego godzę się na ciebie
potem mówisz potem będziemy
młodzi wstrętni mądrzy

musimy być kurewsko dobrzy -
tu wbij gwóźdź do kości
czornyj potrzeba nam więcej
materiału więcej gwoździ

którędy cię wynieść i jak upuścić
jak wydobyć twoją ziarnistość
i na jakie światło żeby zobaczyli
że nie do nich należysz czornyj

lie like god, die like a dog

12.03.2008

nie ma nic na zdjęciach. tylko Ameryka
z jednej klatki do drugiej. patrzymy
i to jest wszystko. jakaś lalka bez głowy,
paczka, z której wyłazi rybi ogon. Glasgow
brzmi jak plucha, jak port pełen smutnych ludzi.
jak kropka i od linii:
Glasgow dystansuje się od własnych części,
odsuwa w panoramicznym ujęciu. aparat wypluwa błonę,
środek wyrazu chłonie w gęstą sylabę miąższu.

Na rozkaz ściele się ziemie i klasyfikuje, na raz dwa trzy się miażdży orzechy, a na przestrzał otwiera czaszkę i kładzie na półce obok kości udowej

12.02.2008

Gdyby tylko wiedzieli, jak można mieć w dupie
hałasy i jointy, nowe alkohole, sieciowe filmiki
czy śmierć pod pociągiem –
to, o czym się mówi na rok przed maturą.

Kiedy myślę o śmierci, trzymam stopy
złączone, przykryte, posmaruj miodem usta,
przed snem wyłącz wieżę pamiętaj o Śląsku
wiosłuj kurwo wiosłuj

Faktycznie, ktoś umarł i powinno się zrobić
trochę przykro, ale to olewam, wszystko jest
jak w filmie, wagon się przesuwa,
konduktor ma wąsy, do tego zaistniał
niespodziewanie sympatyczny klimat.

Choć nie zasłużyłem, ta miła dziewczyna
nie dość, że jest miła, jeszcze się uśmiecha,
jakby nie wiedziała, że to ja wymalowałem
wielkie CHUJOWICE na przedniej ścianie
dworca, białą kredą na czerwonej cegle, potem.

Co jeszcze wpierdolę, zanim stracę światło,
moja zła żyleto, cienka jak internet?
Przeszukuję kieszenie, by zająć czymś ręce,
doprawdy fatalne zajęcie – gumy na wszelki
wypadek, kilka drobnych złotych,
jakimś cudem oszczędzona dziesiątka różańca,
papierki po słodyczach, one przede wszystkim.

Mówi się kółeczko i mówi się brzuszek.
Przy czym jest płaszczyzna, ale wypięta.
Myśli się o dupach i mówi o sztuce.
w rosji narodziły się nowe szczenięta
i zaraz zostaną poddane tresurze

A jednak nie tyję. Jeszcze się poskładam
i dojdę do siebie: boski jak Maradona,
nowy jak stadion Legii,
przykryty śniegiem, pobielany wapnem,
szybki jak przesiadka, gdy pociąg się spóźnia,
i David Odonkor w starciu z Darkiem Dudką.

Kiedy się odwracasz, myślę o żołnierzach,
a dokładniej – o czerwonych goździkach
w lufach karabinów. Podajesz mi torbę,
z której wystaje jakaś dziwna bułka:
mimo chęci, nie potrafię nazwać,
więc nie zagaduję, tylko ją odkładam,
żeby później podać. Takie wspominki,
wypominki, kartki,
też mógłbym tak umrzeć – sam, pod
szynobusem – a potem być wyczytywanym
obok Zdzisławów i ich żon Genowef,
z nimi oczekując na otwarcie niebios.

Albo nie czekając, lecz tak nie chcę myśleć,
czemu miałbym ściemniać, zanadto się boję.
Co sobie wmawiam, jestem bardzo młody,
wobec czego wierzę w niezniszczalność
materii – cokolwiek to znaczy.

Na dworcu pekape twarz się nie przydaje,
na dworcu pekape przydaje się ślina
i rybackie krzesełko. przynieś własne ryby
i sam siebie połów i sam siebie nabij
oszczędzisz kłopotu

Nic nie zmyje twarzy. Wiem, bo próbowałem
używać nawet tych najgorszych środków,
przypominających nazwy norweskich zespołów
metalowych, a jeśli nie metal,
to co może niszczyć? Chyba tylko winyl.
I chyba z litości.

Wczoraj się goliłem, lecz też nie pomogło,
choć z głośników wychodziły ostre dźwięki,
a drzwi do łazienki były uchylone.
Goliłem się szybko, pewnie niedokładnie,
ale niczego nie widać, więc żadna różnica.
Zdałem sobie sprawę z twarzy.

Tyle punktów aż do dłoni! Udaję trainspotting,
mimo że ktoś umarł. Przyjechała policja,
niedoszli podróżni wkurwiają się na dwie godziny
opóźnienia i tego palanta, któremu się zachciało
blokować umieraniem ich wyprawę na Nysę
lub Kędzierzyn – Koźle. Spisuję numery
i czuję spojrzenia. O to chodziło.

Żwawy staruszek, który podsłuchiwał,
pyta mnie o dworzec w Sankt – Petersburgu,
odpowiadam, że dość duży, niecodziennie ładny,
no, jak całe miasto, przy tym – biały taką bielą,
jaką pan może zauważyć tylko raz w roku,
w jeden wielki czwartek, kiedy w kościele piorą
obrusy z ołtarza. Bóg – dodaję po chwili – plam
nie zauważa i nie, proszę pana, nic mnie nie poniosło,
zdaję sobie sprawę z niedociągnięć systemu.

to znaczy takie kreski które zasłaniają obraz
jałowymi ambicjami aby być obrazem

Tyle punktów aż do dłoni! Ta miła dziewczyna
ciągle się uśmiecha i chyba tylko dlatego myślę,
że jest miła, bo fajowy beret, lektura Cortazara
to żadne argumenty; może tylko tyle, że czasem
spogląda z zaciekawieniem, kiedy opowiadam
o Hamburgu, Paryżu – chciałbym o Meksyku,
ale pociągiem dojechać tam nie sposób
i ciągle się łudzę, że nie ma frajera,
który by uwierzył w tak chujowy bajer.

Jesteśmy we czworo, bo Model gdzieś polazł,
mam cichą nadzieję, że nie wejdzie na wagon,
bo spieprzy decorum. Jak się poczuł Hitler,
kiedy tu przyjechał kilka lat przed wojną
– wcale mnie nie obchodzi, ba,
nas nie obchodzi. Jest nas tutaj czworo,
mam z kim porozmawiać, ale nie mam
o czym. Kiedy się odwracasz, widzę punkty
aż do dłoni. W wersji dla niewidomych
jeszcze nie ma ciała. Olałbym ekspiację,
zrobiła się sama, ta miła dziewczyna
też robi się sama, może się odezwać,
lecz się nie odezwie i w końcu pojedzie.

Szałagan niesie wózek z prądem. Szałagan
niesie kartony. Wiezie na rowerze. Prowadzi
rower jest cholera charonem i ma szeol
z papieru i wiezie kartony

Kiedyś sam jeździłem. Ostatnio, pamiętam,
najpierw się zdziwiłem. Powiedziano,
że mój pociąg odjedzie z toru trzeciego
przy peronie trzecim, a ja byłem pewien,
że są dwa perony, a tory to ściema.
Tory to nie ściema – powiedział ten głos
i to jedynie zrozumiałem z całej perory.
Jak to bywa na dworcach.

Jak się rzekło: cała prosta.
Usiadłem obok grupy ziomów,
musiałem uważać, by się nie uśmiechać,
bo mogli zajebać. A mówili głupstwa,
o których się myśli, że nie można zapomnieć.
I się zapomina.

Korzystając z chwili, użyłem empetrójki,
myślałem o czymś miłym, czyli: nie myślałem,
ściszyłem muzykę, by móc podsłuchiwać
rozmowy telefoniczne szykownej kobiety,
która usiłowała się dowiedzieć,
czy mapy zostały wykonane na czas.
Pomyślałem, że w Totomixie można by
obstawić, czy wydrukowali, a kurs ustalić
jak na mecz Arsenalu z Hall City,
którego Kanonierzy głupio nie wygrali.
I nikt nie umierał. Nie wydrukowali.

wielofunkcyjne urządzenie wysyła faksy
wielofunkcyjne urządzenie nie ma funkcji
zaśnij zasypiam z głową w wiadrze piasku
Daro na dziesiątą siedzi w bocznej ławce
Daro gra w korkach z najka na tartanie
Daro nie zmienia koszulki

Na drugim odcinku stałem przy grzejniku,
blokowałem przejście, mimowolnie dotykałem
wielu ładnych dziewczyn czy to raczej one,
również mimowolnie, dotykały przejścia.
Kruki w wersji empetrzy. Kruki na kilka mega.
Czego to ludzie nie wymyślą.

Zwolniło się miejsce, wszedłem do przedziału,
czy wolne, spytałem, nikt nie odpowiedział,
więc sobie usiadłem, wyjąłem z torby
nową „Piłkę Nożną” i tomik Podsiadły,
nie chciałem się wiercić, nigdy nie wiadomo,
co człowiek zechce przeczytać.

Tuż przed końcem jazdy stanąłem przy drzwiach,
śmieszny, mały facet przyglądał się bacznie,
miał tak dziwną minę, że rzuciłem zwyczajowe
co jest kurwa, by nabrał rezonu i przez chwilę
myślał, że chwycę go za szmaty, wywalę z pociągu.
I przestał się gapić.

Spieszyłem się na walkę Gołoty z Austinem,
ale nie zdążyłem przed pierwszym knockdownem
boi zostawilim pdełko pom wodce. to było tyle.
bahama bahama obama bahama obama
bogini medbh nad zgromadzeniem elektorów
i kulki żelazne

Właściwie to wszystko. Punkty dłoni.
Próba ręki. Ostatnie wykonanie przedśmiertnej
piosenki następuje, jak widać, od razu po śmierci.
W wersji dla niewidomych jeszcze nie ma ciała.
Jak się rzekło, mam w dupie. Tyle punktów światła.
Ta miła dziewczyna w końcu się odzywa,

umieranie, pierdolenie, spanie, rwanie, podrzut,
getry Adama Kokoszki, spodenki Wasyla,
idź, stary, do domu, deus ex machina,
noli me tangere, znam kilka języków, czytam
prozę iberoamerykańską, mam fajowy beret,
ławka jest za ciasna, idź, stary, do domu,
w domu masz kolację i zdejmujesz buty,
weź się jakoś na ręce weź no sama nie wiem.

Chyba

11.30.2008


Na razie jeszcze udało mi się uniknąć frustracji z powodu zamknięcia na zapleczu i doświadczania nudy. Jedynym dyskomfortem jest przeświadczenie, że ściany są plecami czterech mężczyzn, którzy z jakiegoś powodu trzymają mnie w środku. Czasem słyszę głos za drzwiami - ten, który mówi odmienia pustkę przez mój przypadek. To jest bezbolesne dopóki wiem, że ból jest po mojej stronie i jest mój. Gdy pomyślę inaczej spływa na mnie zimne, a przecież codziennie znajduję swojego trupa jeszcze ciepłym. Gubię go popadając w długi sen, dbam, aby był coraz bardziej jałowy. Stoliczku, krzesełko i sienniczku, co jeszcze rozpoznam, rozniecę i dlaczego zawsze w tej kolejności.

Prosta

11.26.2008

Jestem górą; przechodząc obok, gasnę,
niech lekka ziemia będzie lekką ręką,
różowa wstążka w przegródce portfela.

Lampka na wietrze, wyszczerbiona
szklanka, zerwane żaluzje i fonemy nocy,
światło spadające na plamy w książeczce,
niech szeroka przestrzeń będzie pierwszym
z elementów zbioru omega, powietrze niech
ukradkiem przemyka spod powiek w usta.

Falujące proste – w lewej ręce trzymam prawą,
lewą trzymam prostą – równe i pochyłe.
Niech będzie żałobna wstążka na przegubie,
sztywny nadgarstek i ukryta ściąga, strach,
kiedy się rozglądam w nagłym oczekiwaniu
i widzę zamknięcie, zamknięty na czas,
nieokreślony. Spoglądając przez okno,

widzę noc jak koniec prostej, wychodząc za drzwi,
próbuję tam dotrzeć i mimo ciemności wyglądam
na chłopca, który pomyślał, że Bóg jest tak do końca,
że nie chce się więcej. Rozglądam się wtedy
i mówię niczego, wyciągam telefon, a na koncie
zero, po dwudziestej trzeciej Żabka już zamknięta,
więc wracam do domu i czytuję książki.

Mojej bolesnej na moją straszną

11.24.2008

Tak się kończy,
koliberku, partyzantka, tak się przechodzi
w formę – ze stopą na kolanie (ładna?, no no no no
no ładna, odpowiadam), z zapasem
snu, koliberku, będziesz się przewracać, z braku
na bok; kobiety będą
podkładać nogi, potem mówić: oto jest
ten, który nie ustał, któremu było mało,
który nie musiał, chciał mówić
senność, zatykał usta.

Posiadam wiele ładnie pozaginanych
kartek, które przeznaczę na podarunki.
Wszystkie podpisałem. Koliberku,
tabula rasa! Zazwyczaj,
kiedy jesteś sam, wyobrażasz sobie
dzielenie wyrazów, łączenie
dźwięków, wprawdzie kończysz
na śmierci (to trochę zbyt mocne
słowo, ale ładne),

przynajmniej zostało tyle,
że przechodzisz,

przestajesz.

List Grzesia włożony w kopertę bez adresu

11.22.2008

Mamo! Od piętnastu lat próbuję cię znaleźć,
ale nie zostawiłaś mi żadnego zdjęcia.
Zaczynam wierzyć, że jesteś tylko małym fragmentem
szarej masy, gdzieś w moim mózgu.

Mamo! Może powinienem krzyczeć głośniej.
Za którą jesteś ścianą? Wiem, to wszystko niepotrzebne,
nikt tego nie chce, nawet ja.
Czuję się, jakbym sprzedawał używane wykałaczki.

Mam ciebie w szufladzie na ludzi jeszcze niepoznanych.
Czasem śnię, że pamiętam, jak mówiłaś, że zaraz wrócisz
i będziesz tuż za drzwiami. Później godzinami próbuję
przypomnieć sobie, czyj głos tym razem włożyłem w twoje usta.

po konkursie ratonia

11.14.2008

nocowałem w bursie

nvm.

_mcdonaldyzacja

11.10.2008

czy nie wystarczy, że ogród jest piękny?
czy muszą w nim istnieć wróżki?
/richard dawkins


wypisz mnie, wycałuj przed bogiem w proszku,
którego dawno nie widziałam na mieście,
ani w autobusie. przy oknie jest wolne miejsce.

Rozpieprzyłbym nam młodość, ale nie ma miejsca

10.31.2008

Rozpieprzyłbym nam młodość, ale bez znaczenia
lat, miesięcy, tygodni, do końca obszaru,
który osiąga miejsca, gdzie cierpliwie zmieniam

języki użytkowe na język tworzenia
płonących elementów. Czas i przestrzeń, daruj
rozpieprzanie młodości, jednak bez znaczenia,

jak wspólne wolne przejścia. Nie chciałem oceniać -
bo wszystko, co trwa w ruchu, nie chce przyjąć daru
ławki na ziemi, miejsca, gdzie oddechem zmieniam

zimne, szybkie powietrze (wieje jak cholera),
w którym się zawiesiło odczynienie czaru
pieprzenia o młodości. Młodość bez znaczenia

mija i trudno stwierdzić, czy to przewinienia
czy przewrotny altruizm prowokują larum
(rock o językach ognia, o miejscu nadmieniam).

I wziąłbym cię na siebie, przeszedłbym do cienia.
Nie sądzę, abym bał się chwilowych koszmarów.
Pieprzyć chujową młodość, nabierzmy znaczenia
w międzyczasie, za miejscem, gdzie tylko się zmieniam.

Zamieć

10.30.2008

Klucz jest z lodu, a nie pasuje do żadnych drzwi
na północy, tam, gdzie słońce ma więcej wolnego.
Przeszedłem całą drogę po twoich śladach i odmroziłem
sobie palce. Teraz zostań, postaram się przeżyć to
jak najprościej. Mam być dla ciebie śniegiem, czy skałą?

Nie jestem tu po to, żeby tańczyć i się śmiać. Masz na pewno
jakieś moje zdjęcia sprzed zimy, one kłamią. Bo siedzę przy jedynym
ognisku, gdy wokół huczy zamieć. Już tylko krople zostały
mi na dłoniach. Zaczaruję cię, zamienię we mgłę, zamienię w rosę.
Mam być wodą, czy kamieniem?

Mitologia

10.25.2008


dzieci rozpoczynają ceremonię budzenia,
wzywają i nawołują łopatkami
jak armie robotników budowlanych,
jak osy zaprawione w rytmach.
korytarze liści, zgniłek i kasztanów
to dywany i inkubatory:
nie wolno naruszać ich porządku


szybko wstać, otworzyć zimne okno,
wybrać przystanek, dojechać na uczelnię,
zobaczyć jak ślimak śmiga, zaciąga się
jeszcze ciepłym powietrzem
bez śladów soli
i marynowania chodników,
pozdrowić kwiaciarki układające hymny.


patrzeć na staruszków – ich płaszcze, stopy,
ich twarze z ciemną fotografią żalu, jak
medaliki z odbiciami wojaków i partyzantów.
kontemplować stada dziewcząt, w tajemniczych
rajstopkach, z drogimi torebkami które chciałyby powiedzieć:
hej idę środkiem to znaczy. że jestem. Środkiem.

poza tym dużo obserwować:
szczegóły strojów i gustownie dobrane barwy powiek -
- mijając je, nie myśleć o tym, że jesień umiera.


a to wszystko jak koło ulubionego rowerka.
jak przestawienie. własne otwarcie cyklu.


to mitologia. nie zatracić się w tym -
- o wszystkim pamiętać.

Spodenki Wasilewskiego

10.21.2008



Nie co dzień co ja mam,
tylko co dzień to mamy,

w ogóle, kompletnie,
konkretnie, problemy

z nowymi dniami,
pękają nam sznurki,

no i to było konkretne,
że biegałem tam dwie

minuty, cały czas mi
powieki spadały,

nie byłem w stanie
kontynuować zabawy,

musiałem jedną ręką
trzymać rękę na pulsie,

co było bez sensu.

Kiedy będziemy im okna

10.19.2008

Ciągłe cattenacchio, porządki po nocy, dopóki nie zacznę
otwierać nowej sekwencji, trochę nie w porządku
od siódmej trzydzieści tak leżeć bez ruchu i w myślach
powtarzać część Post Regimentu, potem większy hardkor
w po co mam poczekać, gdzie tkwiła jakaś wieczność,
ale chciałoby się więcej – lekkomyślnie podejść,
pożegnać się z układem drzwi, przeciągów, okien,
wejść z handicapem w przekręcone zawody.

Teraz poranek, ale pamiętam; poczekała.
Położyłem telefon na brzuchu, nigdy nie myślałem,
że tam jest tętnica lub że dyktat ciała stoi ponad państwem
i literaturą, poza requiem d-moll; ostrymi riffami
przygotowuje do powstania, kiedy uzupełnia się ze stukaniem
w okno (deszcz albo coś bardziej wulgarnego, rankiem),
o którym wiem tylko, że jest którym oknem.

Heban

10.14.2008

Znowu mi to robisz, nigdy we mnie.
Tak, wiem, klaustrofobia nie pozwala.
Bajerka: bejbi, bóg jest transcedentny.
Ważniejsze, że jest impotentem.
Możesz coś poradzić?

Śni się zima w Kuźnicy albo w Norylsku.
I tak nie wierzę, że to coś znaczy, po prostu chciałam
żebyś wiedział. Możesz się śmiać; ale wiem, że gdzieś tam
leży moje dziecko. I nie zgnije, póki mróz.

Wiesz, że śnieg może być czarny? Czytałam.
Przerażające. Ciekawe, czy on już taki spada
czy dopiero na ziemi traci
czystość. Nie chcę o tym myśleć.
Boję się, że moje dziecko urodzi się murzynem
że już tam takie leży.
Popatrz, suka liże po tobie podłogę.

Zrób mi silny bodziec

10.05.2008

Ty mnie do końca, ja ciebie bez przerwy, w sensie
łaskotania, to poza wymiarem, ale tylko trochę.
Odgarnęłaś włosy, jakie jasne włosy, łaskocz mnie
po karku, tylko sam znajdź miejsce, sposób.
Piąty, szósty, jeszcze. Dalej krawędź,
ale jak się chodzi po krawędzi; tak, że chodzę znowu.
Mam odciski (jak po tenisie). Plastry wyślij mailem.

I wyżej w góry, ok, niedosłownie, w nierozsądne
wyżej, które można strącić, co byłoby niewłaściwe.
Wakacje są gdzieniegdzie ciepłym morzem.
Zabierz mnie ze sobą, wiesz, wyspy szczęśliwe
i inne głupoty (które tak nazywam, bo trochę mi głupio),
i nie patrz zbyt często. Mam pryszcze na lewym
policzku (na prawym też). Puść maila mimochodem,
skoro inaczej nie można.

Brzmienie; sześć strun w dwunastostrunowej gitarze,
ale daje radę (to znaczy te dźwięki), ja bym nie dał.
Dlatego przechodzę w pokrętne mówienie:
można śpiewać, powinno się basem, choćby barytonem,
jak się jest facetem, lecz trudno to nazwać.
Tymczasem (przyznaję, czytelnie), w odpowiednim
miejscu, zamykam krążenie - siedzimy w półkolu,
ale nie ma przejścia. Serio dziwna sprawa:

wprowadźmy granice, zaznaczmy altem - to są twoje
słowa - siedzimy we dwoje, a jest nas połowa
koła i cała półprosta, bardziej:

harce na gitarce, znam kilka piosenek i dziewięć akordów,
w miarę płynnie zmieniam, z pobłażaniem słuchasz.
Dwa dni chorowałem, teraz jest już lepiej (troszeczkę cytryny,
kostka czekolady, ciastka). Dźwięki koło ucha, miłe,
przyznam, dźwięki, jak płyty z internetu, filmy z drugiej ręki,
wszystko z twojej ręki. Wiem, co mówię: wszystko,

długo nie mówiłem, już znalazłem słowo, które mógłbym
usprawiedliwionym zapisać caps lockiem, włączyć pogrubienie,
stosownie podkreślić, słowem - wyjąć z kontekstu twojego
imienia, które, raz wspomniane, ciągle się wspomina,
bo jest jakiś język, w którym się zawiera.

Bezkres

9.27.2008

Mam nóż w kieszeni, ktoś musi ustąpić,
ludzie wzburzeni biją o brzegi.
Nie da się nie oddychać używanym powietrzem.

Na końcu placu ustawiają jutro,
albo przynajmniej próbują
je sobie wyobrazić. Długo pukałem do okien,
aż wreszcie otworzyli mi drzwi.

Nie mam zbyt dużych wymagań.
Tylko żeby była następna wyspa,
a za nią może nawet kolejne morze.

trzy koleje

9.25.2008

1. Odjazd

Posiedzimy chwilę, tylko sprawdzę; położyłem monetę
na torach. Awers się rozpadnie, rewers dotknie ziemi.

Trzy minuty, zanim opowiem o trawieniu,
dusznościach i mokrych dłoniach, zanim wyjaśnię,
dlaczego nie mówimy.

Poniemiecki budynek z czerwonej cegły
wpycha mnie do jej płaszcza. Na dworcowym zegarze
dwudziesta. Widzę latarnie na końcach rzęs.
Napisałbym coś na powiekach, to byłoby lepsze od jej oczu,
jak mapa wyspy skarbów na skórze martwego pirata.

Na odwrocie krzyżyk. Ona nie ma imienia.
Udałbym się, gdybym miał dokąd.


2. Dojazd

Między wschodem a zachodem tory, przystanki.
Rzecz dzieje się na zachodzie. W pustej szkole,

wisząc na mnie, prosi, żebym się na niej nie wieszał.
Mówi się: przymus, a myśli: o kurwa. Sporo do widzenia.

Brudna podłoga, marniejąca paproć. I – dla przykładu
- przyzwoity układ. Jak zwinąć ciało w pasujący dotyk?

Potem jest inaczej. Kolej, cała prosta. Myśli się –
do dupy, a mówi do jutra. Zadzwoni telefon. Zadzwoni,

zapuka, nie powie, że zaszło – co mi się wydaje, kiedy już
po wszystkim skaczę, z wysokości stacji widzę, że jestem

bezpieczny. I gdy piszę, na ścianie: w stanie. Na widnokręgu
leżą moje palce. Jeszcze przez chwilę, dopóki nie zgasnę.


3. Przejazd

W zimnym mieście motywy przegięcia, złamania
z przemieszczeniem. Nachalne powroty, wołania
o pomoc, jest tak wieczorowo, że tylko pamiętam
fragmenty ruchu, które wykonuję jak sakramentalia.
Gdybym miał jakiś numer - i gdybym zadzwonił –
głos po drugiej stronie byłby zaproszeniem
do wspólnego chłodu, zgodnie z ruchem lekkich
powiewów, w stronę wschodu, gdzie dzieje się
wielka rzecz, skąd się nie zawraca.

Krucjaty last-minet

9.21.2008

Boże, który jesteś we mnie
nie pozwól mi myśleć za pomocą nalepek,
żółknących nad szufladami na które podzielono świat.

Stefan Themerson

Nazywamy się absurdalnie, przyklejamy króliczki, fląderki, żabki.
Nie możemy do siebie mówić, jeśli chcemy być tylko sobą.
Leżmy w milczeniu, mówmy cokolwiek - to jedyny sens -
żaden. To zbiór wszystkich zbiorów, to samo zet, koniec.
A jednak wciąż leżymy, jesteśmy post, pościmy, ślemy do siebie
światło – powidoki o kolorze przeciwnym.
Nabrzmiewa brzemię brzmienia, rośnie słowu kościec.
Przenośny, patataj, pa tata, patafizyka, osta pneumatica, pa. –
lec z honorem lec z honorem lec.

Lubisz (p)ozór, przejęzyczyłem cię, szparko.
Zawsze gdy dochodzisz drzesz się - jak mam na imię?
Różnia? Dekonstrukcja? Źle! Źle! Skonstuuj próżnię.

Ontologia, odcinek drugi

9.13.2008

Jadłem sałatkę jarzynową, oglądając TVN. Duży mężczyzna ćwierkał na harleyu.

Niech będzie koniec, początek i trwanie

9.09.2008

Niech będzie koniec, początek i trwanie.
Mapy zwinięte w rulon, zaczyna kołysać.
Ktoś płynie, gdy trąbki brzmią ze świtem.

Najpierw będzie mały punkt, urośnie w kontynenty.
Będzie złoto, srebro, trzcina. Będzie krew.
Wszędzie w tym samym, rudobrązowym kolorze.

Niech będzie pochwalony, niech nam błogosławi.
I tym którzy żegnali okręty w przystani
da życie lekkie, zatrzyma zegary.

Niech będzie koniec, początek i trwanie.
Kiedy zostanie tylko nocna cisza
i kroki stróża, jakby sam bruk krzyczał.

To port, tu codzienne misterium pożegnania,
ostatnie pocałunki, przedłużenie bycia,
bo tam gdzie horyzont - już wszystko zanika.

Aleksander Wat

9.08.2008

Aleksander Wat

z gębą w śluzach, zgięty, wmurowany w ściany łubianki.
nie wiem, co mogło mu się objawić - czy miało brodę, kopyta,
krótkie, grube ramiona lub widłowo zakończony ogon.
nie zaglądałem przez zdradzieckiego judasza.
nieistotne jest czego i na jak długo się wyrzekł.

ważne są okoliczności - jego druhowie podliczali rachunki,
szyli, jedli ze złotych i srebrnych nakryć. nie chce mówić,
że cela była na wzgórzu, a on był w drodze na szczyt, w koronie.
tam były wszy. od czasu do czasu ktoś pewnie dorzucił siano.
no i ta srogość kluczników w zbrojach z obcych nazwisk

Priznajsia, z Gitlerem czto, bliad’, ty zatieał ? pewnie nic
jako szczęśliwe dziecko rycerzy w czerwonych zbrojach
odbył cudowną podróż wśród kazachskich pól
i cudownych kopuł astańskich świątyń. śpiewały
w głowie szczęśliwe chmury, czarne koguty i chimery,
a Boża łaska wołała na ziemie Italii. a tam -

kram budek i różnych stoisk. odpust. dzieci, grające w klasy,
robotnicy, ubijający drogę, nie czuć zapachu róż, fiołów i lilii
tylko jodyna i skrzepła krew. brąz habitów i kąsanie much.
cudu nie było. było pusto, puste oczy wiernych,
puste uliczki, był żydem wśród katolików,
katolikiem wśród żydów.

pytam; mimo wszystko czy ktoś pozwolił dzieciom
przychodzić do niego ? czy żydowskim księżniczkom,
czy katolickim berbeciom ? czy ktoś przychodził ?

Po mnie

Siedzę w swoim cichym pokoju i znam tylko jedno niebezpieczeństwo: religię

Kierkegaard


Chciałem się przejść, tak się umówiłem.

Po chuja? Zapytała retorycznie. Zgadza się.

Szedłem i powtarzałem: rozpoznać, rozniecić.

Na drodze był wypadek. Zamiast trójkąta –

płonące koło – odurzające gumowe kadzidło.

Zapatrzyłem się, podrażniło mi oczy. Wracam.

Jesteś nietrzeźwy! Ja nic, ja tylko... Przecież widać

po tobie! Drzwi, pokój, łóżko.

Gdy zamykam oczy na zgaszonych światłach

jedzie do mnie czarna wołga. Czuwam by jeszcze jechała.

Śniardwy

9.06.2008

Efekt twoich starań widać pośród domków
przy których cumują ryby Idąc tam pozbywasz się
nadmiaru ubioru i przybierasz formę haiku
Rozkładasz koc przygniatając mrówki

Uważasz swoje życie za piękne? Milczysz
jednocześnie zauważając hegemonię natury
Znam to Bo wszystko staje się jasne jak pierwsze
dni choroby i odpoczynek przy dwudziestym

drugim południku Wiadomo kwestie są różne
ale jak mówią prawda leży na dnie Nieważne
Ja mam zimne piwo i pozycję Chcę usiąść
poczytać wiersze Poudawać wiaderko

pełne wody

Znośność

8.31.2008

Znośność


Kiedyś łowiliśmy martwe łabędzie,
Wyciągane z wody patrzyły szkliście,
niedowierzając, że ktoś ośmielił się ich dotknąć.

Rodzice wciąż nas ostrzegali, ale i tak
chodziliśmy nad staw, omijaliśmy żywe,
a dryfującym wyrywaliśmy pióra,
aż miały różowy kolor śmierci, jak świnie
z chlewu na farmie babci, albo oskubane gęsi.


Później poszło łatwiej, już tak nie jaśniały,
można było zatłuc je kamieniem, okazało się,
że da się pozbyć nieznośnej bieli.

Wskazówki. Bomby zegarowe.

Mówi nie ze spacją. Wolne wybieranie - w konwencji,
którą nazwałbym slapstickiem. Guziki, rękawiczki,
zmarznięte dłonie. Tyle wystarczy. Chyba mam wyczucie.
Wiem, kiedy się zamknąć, a kiedy przewrócić.

Szybko zastępuję wybierane słowa. Potykam się o gałąź,
niezły sposób. Skracam dystans. Puszczam nieme filmy.
Bez sądu doświadczam zgrzytania zębami.
Nie ma czego potępiać, jest po co przepraszać.

Za długo, zbyt dużo podróży jak na taką porę.
Zapina kurtkę. Dostaję zimny gratis modelunku.
Najbardziej się boję fizycznego bólu - dentystów,
niepozornych dziewczyn, głupawych landszaftów.
Rozrzucam, przypadkiem, nasiąknięte liście.
Jesień, niczego w zamian. Słyszę przeczenie,

dalej jest przerwa.

Prolog

8.29.2008

Stać! Wiecie, że to coś więcej, niż zwykłe dobranoc.
Nie wyłączenie światła, a przecięcie kabli, w noc
można spojrzeć bez strachu, teraz trzeba bać się dnia.

Wyjdziemy zamykając za sobą drzwi do pokoju
z kolorowymi tapetami, tata dał nam listę:

Dbać o środowisko, podpisywać dokumenty, za oko
wyłupić oko. Zamieszkać w domu w centrum miasta,
dać się połknąć ulicom. To już nie ten rytm.

Złożyłeś parafkę pod cyrografem. Masz przejść
przez życie po śladach, starannie i do końca.

Ontologia, odcinek pierwszy

8.27.2008

Stoję i czekam, by przekroczyć jezdnię w miejscu nieoznakowanym. Jakaś irracjonalna kobieta obok ma ten sam cel i te same środki ku niemu wiodące. Mówi coś do mnie, dodaje więc coś od najwyraźniej dość wąsko pojętego siebie. Wyjmuję słuchawki z uszu i że co, proszę pani? A nic, proszę pana, odpowiada kobieta, mówię, że te samochody jeżdżą i jeżdżą. Czegóż innego można by się po nich spodziewać, myślę. Nudne są i klarowne słowotwórczo.

Ja tę panią kontestuję.

Nie dam tytułu

8.26.2008

Po trzech dniach funkcjonowania bloga nadszedł czas na małe podsumowanie.

Zanotowano trzydzieści pięć wejść na stronę, z czego około trzydzieści to dzieła ekipy redakcyjnej, brak jednego członka wzmiankowanej ekipy i starań o cokolwiek ze strony tejże, co najmniej trzy odniesienia do tradycji literackiej i jedno błyskotliwe nawiązanie do poezji współczesnej, szeroko pojętą bezkompromisowość, użycie czterech brzydkich wyrazów (chuj, chujowa, kurwa, dupa) w czterech wierszach i jeden rym gramatyczny.

Jesteśmy radykalni jak paracetamol.
Szykujcie się na wstrząs anafilaktyczny i uszkodzenia szpiku, które zakończą się śmiercią.

Przejazd

8.25.2008


Dziury w asfalcie wyrażają wiele To irytuje jeszcze

ich zalepianie jest drogie żmudne – zdążą się zalać

Przejeżdżając po nich mamy szczęście: odległość

przechodniów odmierza licznik a w radio puszczają

hit miesiąca – darmową cenzurę Zbliżając się do miasta

czuję że chuj na powitalnej tabliczce mówi więcej

Tymczasem miejscową redakcję ograniczył remont

i poszerzanie ramki dla tutejszych Przepływające

w żyłach informacje także podgrzewają atmosferę:

przed kościołem straszy Chrystus – nigdy nie zdjęty

z krzyża zaś nocne spacery wyzwalają podskórny

materializm Przecież niestabilność granicy: pastwisko –

cmentarz byłaby problemem gdyby nie frontowa cisza

A dalej kolejna chujowa tabliczka – oznajmująca

wyjazd który coraz częściej daje po oczach

Fritz Janschka, "A" z "Ulysses Alphabet", Dortmund 1983

czy pragniecie być jako bogowie? Spójrz na swój omphalos. Hallo. Tu Kinch. Proszę mnie połączyć z Rajgrodem. Aleph, alpha: zero, zero, jeden
James Joyce

a więc trzymasz strand nie wiesz skąd
ale odbierasz - międzymiastowa może
zza granicy z początku nie poznajesz
w końcu możesz przypuszczać że tak
tak to z mamą rozmawiasz słuchawka
to pępek i sutek

doprawdy dziwne połączenie rozmowa
o wszystkim i niczym a jednak coś
prześwituje w języku po-rzuconym
jakim do ciebie mówi choć nieopartym
na rzeczach najbliższych tobie to tak
słychać litery alfabetu z mięsa z kości z

Prezentacji ciąg dalszy

8.23.2008

Dojazd

Między wschodem a zachodem tory, przystanki.
Rzecz dzieje się na zachodzie. W pustej szkole,

wisząc na mnie, prosi, żebym się na niej nie wieszał.
Mówi się: przymus, a myśli: o kurwa. Sporo do widzenia.

Brudna podłoga, marniejąca paproć. I – dla przykładu
- przyzwoity układ. Jak zwinąć ciało w pasujący dotyk?

Potem jest inaczej. Kolej, cała prosta. Myśli się –
do dupy, a mówi do jutra. Zadzwoni telefon. Zadzwoni,

zapuka, nie powie, że zaszło – co mi się wydaje, kiedy już
po wszystkim skaczę, z wysokości stacji widzę, że jestem

bezpieczny. I gdy piszę, na ścianie: w stanie. Na widnokręgu
leżą moje palce. Jeszcze przez chwilę, dopóki nie zgasnę.

Pusto tu, aż otworze i zacznę prezentacje :)

Sławomir Mrożek powraca z emigracji. Rok 1968

byłem jak młody nieokrzesany Rosjanin
o twarzy szamana i niedźwiedzich
mglistych oczach

narysuje wam słońce mówiłem
właśnie ono albo ptaki
potrafiłem narysować wszystko

wodzony zapachami cygańskich
kadzideł i purpurowych sukien
podróżowałem od wybrzeży Sycylii
(gdzie eleganccy panowie
I kobiety bez zmarszczki)
po ruiny Wiecznego Miasta

widziałem popioły Wezuwiusza porozrzucane
na wiejskich drogach jakby imitacja ziemi
ze śniegiem którego tu nie ma

spotkałem mężczyznę który nie był lisem
i kobietę o której nie mogłem powiedzieć kura
pogrążonych w tańcu konnych przejażdżkach
konie wdzięcznie podcinane cienką szpicrutą

jadłem pierogi bez ograniczeń
bez waszych spojrzeń i nasłuchiwań
śpiewałem podejrzane piosenki

wróciłem

więcej nie pamiętam
i nie mam nic przeciw interwencjom

Wypadałoby zacząć

8.22.2008

Toteż, pozwalam sobie. Wcześniej zaczynał Rafał, ale mieliśmy awarię - nic to. Rafał pisał, że będzie twórczość i że warto. I miał rację.

Warto będzie nas poczytać.

Tytułem wyjaśnienia - będą wiersze, ale nie tylko, bo znajdą się i głębokie refleksje, i wnikliwe analizy, i trafne pointy, i cięte riposty, i cięte kwiaty, i błyskotliwe dowcipy, jak chociażby niniejszy . Będzie naprawdę fajnie.

Przynajmniej mam nadzieję.


Niemniej - jakoś będzie.

które?

Rafał, bloga? Adam? Radek? Wojtek?


No ok.


które okno.

 
które okno - by Templates para novo blogger