Always look on the bright side of life

12.10.2008

Jakbym pozostał wyrwany ze zdjęcia.
Płachta, dłoń odrysowana na płachcie.

Dziewczyna z torbą próbuje uciekać, ale na nogach szpilki,
które założyła tylko po to, aby być ode mnie wyższa.

Wierzę w jej potknięcia, w przyspieszony oddech,
kiedy wsiada do autobusu, zajmuje miejsce przy oknie
i patrząc na kierowcę poprawia zegarek.

Papierek chowam do kieszeni, przez chwilę gniotę.

Wzorcowe układy na stronach sieciowych
przykładowe wzorce na kartkach wypadających
spod koszuli z tła które się dobiera na zasadzie
chybił trafił wszystko jedno ciągnij aż do skutku
mamy sporo czasu jutro jest sobota come on bejbe
light my fire

Latarnia gaśnie, bo przechodzę obok (na wiki napisano,
że myślę magicznie). Rozpierdol na ramionach jak księżyc
nad miastem, wszędzie hladomorna, tyle miasta naraz.

Kto sieje szkło na ulicy, nie zbiera niczego.

Banalne neony. Dobrze, że ich nie ma. Grudzień.
Kupiłem ochronną pomadkę, mam pachnące usta,
gdy wracam do domu – mówię do lustra.

Wyciągam litery z kotła i układam w momencie
mam do momentu nieco lekceważący stosunek
śnił mi się silny krwotok z ust oraz języka
mam na myśli schemat oraz opatrunek

Apteki dyżurują, przejezdne arterie,
stałe łącze między miastem a ciałem;
koleżanko długa jak ściąganie płaszcza, koleżanko
ciepła jak czerwony szalik, zostań za mną,
spaceruj przede mną, wyznacz czułe punkty na prostej.

Metalepsis w ogniu i pauza na oścież.
Kto sieje szkło nocą, zbiera ciężki wpierdol.
Umarły musi śmierdzieć, ale ciągle wzrusza.

Bo to co mnie przekręca to się nazywa miara.
U nas się pali noworodki w piecach.
Kiedy ktoś przyjeżdża, zawsze zapowiadam – zaraz będzie miejsce,
gdzie pali się noworodki, a w zeszłym tygodniu mieliśmy
tylu samobójców, ile dni w tygodniu.

Szczęście, że prawie nikt tutaj nie przyjeżdża.

Czasami się bawię w zwyrodnialca z baton,
kupuję największy, wybieram najmniej uczęszczaną ulicę,
znajduję ofiarę i idę jej tropem, przygryzając głośno.

Taki wielki strach, a to tylko baton, czyżby zapomniano
o uśmiechu i piosence?

Zechciałem ci podarować kawałek czekolady, wszedłem
do sklepu, powiedziałem: poproszę najbardziej żenujące serce,
ekspedientka podała taniego lizaka. To ważne – myślałem
– by właściwą kieszeń traktować z należną estymą.
Ech, klatka piersiowa. Czasem się próbuje.

I dotyk w oubliette, potem długi detoks, to jak z pierwszą fajką,
ponoć można uzależnić się od razu – tylko tak słyszałem,
żadna pewna wiedza, ale nie próbuję, nigdy nie paliłem.

Rysuję się tylko na specjalne okazje – na przykład fajna randka,
wieczorek poezji, nocny spacer w parku – lecz naprawdę rzadko
bywam wykończony. Ech, bomby w zegarku, zapisuję się

na śmierć, na początek
prostej.

Bywam poza miastem. Na ognisko zabieram gitarę,
choć nie gram najlepiej i koszmarnie śpiewam,
niemniej – czasem daję radę. Nigdzie nie ma ognia,
przedwczoraj padało, jest nas pięciu chłopa,
szukamy suchego drewna, czuję się jak jakiś pieprzony
Stachura i sam nie wiem czemu, bo przecież Stachura
to nie tylko ta ciota z piosenek eSDeeMu.

Ogień jest dokładny – tak czytałem. W książkach.

No to słuchaj. Rozrzuciłeś kości w ciele, zwróciłeś oczy
ku ziemi, nakazałeś dreptać tropy, figury. No to stoję,
uważny, znam te wszystkie ślady – woda, ryby, popcorn,
wata cukrowa, smutny facet z trąbką przed cmentarzem,
moje ciężkie buty, gdy myślę o nich i o jego twarzy.

No to popatrz. Czekam na przejście.
A tutaj? Powiesiłeś mnie pomiędzy obrazami
(ognisko, śpiew, nieładne dziewczęta, naprawdę chce się rzygać),
niczego nie widać. Czuję tylko gwoździe, śliskie drewno,
ciasne ramy, a kiedy się obrócę, by pokazać plecy,
zostanie po mnie mniej, pył.

Czyli nie tak fajnie jak miało być fajnie jak obiecywali
kiedy zapraszali chodź stary za miasto. Za miastem zarośla
i drogi bez światła za miastem czeskie tory kolejowe
za miastem słońce i drzazgi.

Przypominamy sobie – już wieczorem – tekst obciachowej
piosenki Staszczyka, nikt nie zna pierwszej zwrotki,
nie pamiętam chwytów, czyli całkiem nieźle, ale do czasu,
bo zbiorowym wysiłkiem jednak przywołują te głupie wyrazy,
po czym następuje zbiorowa ekstaza, upojenie rytmem,
a ja myślę tylko, że to jest żenada.

Miałem wtedy rację. Teraz, sam, nad miastem, przechodzę
obok, jak mówiłem, gasnę, ale to raczej zajebiste. Tak gasnąć
nad ranem, kiedy jeszcze nie wiem, gdzie dokładnie jestem.

Kiedy odbierałem osobisty dowód, przestraszyłem się informacji,
że osobom po ukończeniu któregoś roku życia dowodu
udziela się bezterminowo.

Bywają imprezy w strażackich remizach zdarza się czasami
mieć pod głową mniejszą głową ładne nogi koło nogi
już pod koniec powiedziałem wyszedłem: pierdoleeeee
na stole skórki mandarynek kieliszki z plastiku sztućce
noś przy sobie połóż na czyimś ramieniu zapytaj z uśmiechem
i nie obchodzę cię strzało nieważne sprawy? siedź, nie wstawaj.

Kupiłem tabliczkę czekolady na Statoilu, myślałem,
że ekspedient weźmie ode mnie dowód, więc go zapytałem:
nie chce pan dowodu? Podał mi paragon.

Koleżanko czysta jak wystawa biżuterii (kiedyś zauważyłem
napis BIRZUTERIA na szyldzie, więc wszedłem do środka,
by żądać poprawy), koleżanko dobra jak mrożona kawa,
koleżanko chłodna jak ręce na mrozie (gdy wracam do domu,
odkręcam ciepłą wodę) – kłopoty z krążeniem. Z równowagą.

Na rękach noszę plastry z braku możliwości, skóra schnie
jak skórka. Chciałbym wiedzieć, co się dzieje, by możliwie
najpiękniej połączyć się w bólu, połączyć się z ciałem;
wiem, że to łatwizna, lecz nie żartowałem, dalej nie żartuję,
choć wypadałoby dla lepszego brzmienia.

Lecz chuj z lepszym brzmieniem!
Ręce do góry, ok, menadżerze.
Prosi się: nie wierzę, ale przecież wierzę.

Przykryłem usta dłońmi i mówię do siebie.

4 komentarze:

Rymika Myślicka pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Rymika Myślicka pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Rymika Myślicka pisze...

złośliwość rzeczy martwych. komputer ssie.

a chcę powiedzieć, że znów piękne bydlę stworzył poeta szeremeta.

Natalia pisze...

Dołączam się do wyrazów uwielbienia ;D Prześwietne poematy piszesz! :)

 
które okno - by Templates para novo blogger